Profesor, pod opieką którego pisałam swoją pracę magisterską ze współczesnej literatury polskiej, bardzo mi się podobał. Był żonaty, miał czterdzieści lat i troszkę już posiwiał, co bardzo mnie podniecało.
Starałam się być najlepszą studentką na roku, co mi się z łatwością udawało, bo miałam po prostu łatwość w chłonięciu wiedzy. Nie musiałam nawet czytać więcej niż raz jakiegoś tekstu, by zapamiętać najważniejsze informacje. Miałam po prostu dar, który dał mi najwyższą średnią na całym roku. Prócz tego pisywałam jakieś bzdurne artykuliki o najnowszej literaturze polskiej i dostawałam za to całkiem niezłe opinie. Ba! Niezłe! Recenzenci wręcz się nad tymi tekstami rozpływali i szybko dostałam nie tylko stypendium naukowe, ale także te ministerialne, więc co miesiąc na moim koncie pojawiało się kilka tysięcy i mogłam powiedzieć, że byłam ustawiona.
Na konsultację do profesora Bohdana Zameńskiego, bo tak się nazywał, chodziłam tak często, jak to było możliwe. Często prowokacyjnie ubrana. Widziałam, jak na mnie patrzył i wiedziałam, że on tego chce równie mocno, jak ja, ale trudno było znaleźć taki moment, w którym mogłoby się to zdarzyć.
Któregoś dnia przyszłam do niego ubrana w kusą spódniczę, pończochy o wzorze tygrysich pasków, i białą koszulę. Nie miałam pod spodem biustonosza ani majtek.
Rozmawialiśmy troche o literaturze, a wtedy on powiedział:
– Widzę, co robisz.
– To znaczy, panie profesorze?
– Jesteś złośnicą, która próbuje mnie uwieść. Ale ja się nie dam!
– Ach tak, panie profesorze? – spytałam niewinnie i zaczęłam rozpinać swoją koszulę. Jego oczom ukazały się moje drobne piersi. Nie spodziewał się, że to zrobię. Podszedł do mnie i odparł:
– Nie wciągniesz mnie w swoją małą grę. Zobacz, mogę dotknąć twoich piers i nie pójść dalej – dotknął mnie swoimi ciepłymi dłońmi, a wtedy wstyd prysł, wszystkie hamulce puściły i mój profesor zaczął brać mnie od tyłu na biurku, z którego zwaliliśmy wszystkie papiery i książki.
Nagle do gabinetu weszła jego sekretarką i zamarła z kawą w ręku. Zanim upuściła kubek, który odbił się od miękkiego dywanu, rozlewając całą zawartość naokoło, sekretarka zapłakała i uciekła z gabinetu. Profesor bardzo się zmieszał, ale ja powiedziałam:
– Zamykaj drzwi i dokończ, co zacząłeś. Co ona myśli, że jest jedyna? Kurewka mała i tyle. Rżnij mnie, chuju! – wrzasnęłam.
Dopadł do mnie, gdy już zamknął drzwi, i spełnił moje polecenie. Nie miał prezerwatywy i chciał wyjść podczas wytrysku, ale powstrzymałam go i sprawiłam, że mnie zalał.
– Widzisz, udało mi się. Teraz jesteś mój – od tamtej pory bał się, że zaszłam w ciążę i nieustannie próbował zaprosić mnie na konsultację, ale ja miałam to w dupie. Kolejny odhaczony z listy, ha!